Początek nowej wielkiej przygody

 Wierzycie, że sny pierwszej nocy w nowym miejscu są prorocze? Ja nie, dość twardo stoję na ziemii, ale muszę przyznać, że wyspałam się bardzo i obudziłam się w znakomitym humorze. Tego mi było trzeba! 

Loara z lotu ptaka (z gatunku Lufthansa)

Polska żegnała mnie deszczowo i pochmurnie, w nocy 5 stopni. Nantes za to witało słonecznymi 20 stopniami. Wylądowałam wczoraj w południe. Nie czułam się w formie, bo wstałam o 2:30 w nocy, żeby o 3 wyjechać na lotnisko i/lub poprzedniego dnia przyjęłam drugą dawkę szczepionki przeciwko koronawirusowi. Podczas lotów i transferu we Frankfurcie zasypiałam na siedząco, jednak w taki sposób to nie da się za bardzo odespać. 


Byłam ciekawa kto i jak będzie kontrolował mój paszport covidowy. Na lotnisku w Krakowie przy odprawie nieco mnie zaskoczyli, bo nadal sprawdzają dokumenty “na oko”, zamiast skorzystać z nowoczesnych technologii i skanować kody QR. Tym sposobem, popatrzono na mój certyfikat ozdrowienia i tyle. A ja już od października statusu ozdrowieńca nie mam (minęło pół roku). Tak więc nieszczelny ten system kontroli, ale co mnie to tam obchodzi. ;)

Za to bardziej musiało mnie obejść, kiedy po przyjeździe do Francji, technologicznie nowoczesna aplikacja do skanowania certyfikatów covidowych nie była zaprogramowana na czytanie i łączenie informacji z dwóch kodów. Co do zasady, osoba, która przebyła covid i zaszczepiła się jedną dawką oraz minęło 14 dni, powinna mieć ważny pass sanitaire. Sprawdzałam to kilka razy, a ostatni przed samym wylotem. Natomiast w praktyce wyglądało to tak: pokazuję kod QR ozdrowienia - nieważny, pokazuję kod QR pierwszej dawki szczepionki - nieważny, tłumaczę, że mam dwa kody, bo taka a taka sytuacja - strażnik skanuje je jeszcze raz - bez zmian, wymieniamy jeszcze kilka zdań po angielsko-francusku, po czym Pan zza okienka zrezygnowany pozwala mi przejść. Czuję, że dlatego, że nie chciało mu się dłużej ze mną rozmawiać. Nie wiem co by było, gdybym trafiła na służbistę.  


Do tego, kiedy odebrałam walizki okazało się, że jedna z nich jest pęknięta. Ech, no to dodatkowe załatwianie. Pierwszy serwis bagażowy nieczynny, informacja kieruje na drugi, jednak ten też bez obsługi. Można samoobsługowo zgłosić reklamację, ale tylko gdy dotyczy bagażu zagubionego. Wszelkie inne sprawy należy załatwić w okienku, a te puste. Kiedy spytaliśmy innego pracownika Lufthansy, powiedział, że kogoś tam wezwie zaraz, ale długo nikt nie przyszedł. Ja to zawsze z przygodami. ;) No dobra, zrobiłam zdjęcia dowodowe i czeka mnie pisanie reklamacji mailowo.


Na lotnisku przywitała mnie Clemence, moja tutorka życia codziennego. Sympatyczna, pomocna i wyrozumiała dla mojego francuskiego i zmęczenia. We wrześniu nie miałam dużo czasu na naukę, a do tego nie czułam się najlepiej tamtego dnia, więc nie byłam zbyt gadatliwa. Ale z każdą godziną było lepiej. Pojechałyśmy do biura odebrać kilka rzeczy i klucz do mojego mieszkania. Potem zjadłyśmy lunch w restauracji niedaleko biura. Pizza była przepyszna, robiona na miejscu, nieregularnie okrągła, na chrupkim, cienkim cieście - mniam! Tego mi było trzeba, tak! A, no i jeszcze kawy! ;) 


Mieszkanie jasne, słoneczne, z oknami na południe. Na tym mi bardzo zależało, po roku w ciemnym mieszkaniu w Paryżu. Nieco większe niż moje ostatnie katowickie lokum (20mkw). Do tego uroczo urządzone: mam dużą antyczną szafę, jak ze skansenu i z takim charakterystycznym zapachem. Duży okrągły stół, a na nim obrus w wisienki. Reszta mebli też z pchlego targu, każdy inny, ale z duszą. Jest dokładnie tak jak sobie wyobrażałam francuskie mieszkanie osoby z artystyczną duszą, ceniącej prostotę i piękno. Do tego wszystko tak pasuje do mnie, mojego rozumienia minimalizmu, życia w zgodzie z naturą, dawania rzeczom drugiego życia. Prosto i skromnie, a jak pięknie! Od razu poczułam, że będzie mi tu dobrze!


Oczywiście nie bez przeszkód, bo jakże by! Nie mam ciepłej wody do przyszłego tygodnia, także nici z odświeżającego prysznica zaraz po podróży. Dostawca gazu nie wpuścił go jeszcze w moje rurki, a do tego nie dzwoni, choć obiecał dać znać, kiedy przyjdzie. Ale nie martwcie się, brudna już nie jestem. Umyłam się u Luce, nim razem udaliśmy się na kolację w naleśnikarni.


Wieczorem spotkaliśmy się w restauracji z dwoma wolontariuszami (oboje mieli na pewno ponad 60 lat, a może nawet 70!), Luce, u której brałam prysznic i Grekiem, drugim europejskim młodym wolontariuszem. Miłe towarzystwo i smaczne naleśniki, specjalność tej bretońskiej restauracji. Sobota wolna, na rozpakowanie i napisanie tego posta (choć Internetu też jeszcze brak w mieszkaniu...). A w niedzielę jedziemy na plażę. Stąd do Pornic jest podobno godzinka samochodem. Do Pornic! Mojego celu wyprawy rowerowej z września zeszłego roku! Ale niespodzianka! Ale będę wspominać!




Komentarze

  1. Trzymamy kciuki za nowa przygode:) pisz jak najwięcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje! Obiecuje pisac teraz czesciej, najgorszy czas przygotowan juz za mna.

      Usuń
  2. Ooo a ja nuc nie wiem, powodzenia Magda 💕

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje Aniu! 💕 Szkoda, ze nie mialysmy okazji sie spotkac, ale bylam bardzo krotko w Polsce po stazu. Teraz jestem z powrotem we Francji, choc w kompletnie innej roli. Sledz bloga, bede pisac. A jesli zdecydujesz sie spelnic swoje marzenie o zamkach nad Loara, koniecznie zahacz o Nantes - tu teraz mieszkam i zapraszam serdecznie. 😉

      Usuń

Prześlij komentarz