Francuskie Halloween i Toussaint w Nantes

 FRANCUSKIE HALLOWEEN I TOUSSAINT W NANTES


Halloween jest tak francuskie, jak polskie. Obchodzone jest głównie przez 3 grupy:

  • dzieci, które nauczyły się “trick or treat” na lekcjach angielskiego w szkole;

  • Sprzedawców słodyczy w kształtach dyni, duchów i pająków, wszelkich ozdób i “strasznych” kostiumów;

  • Młodzież, która potrafi świętować w klubach przez cały poprzedzający tydzień, a przynajmniej 3 noce weekendu.



Mnie wystarczyła dyskoteka w czwartek, ozdobiona pajęczynami i samo Halloween spędziłam całkiem zwyczajnie. A może niezwyczajnie? bo wybrałam się rowerem eksplorować metropolię. Wstępnie, moim celem było Pellerin, albo przynajmniej Indre, czyli kierunek południowy do Loary, a później na zachód. Źle jednak skręciłam w centrum, a że nie lubię się wracać, a okolice Nantes są jeszcze prawie całe do odkrycia, pojechałam za głosem tej pomyłki. 



Tym sposobem dotarłam do leżącego na północ La Chapelle-sur-Erdre. Drugi raz, ale teraz od innej strony. Do południa padało i od momentu jak wyjechałam z domu miałam niecałe 3h do zachodu słońca. Ciągnęło mnie jednak dalej na północ, zobaczyć gdzie dalej zaprowadzą mnie znaki szlaku EuroVelo 1, we Francji nazywanego również La Vélodyssée. Trochę mnie postraszyło deszczem nim dojechałam do kolejnej miejscowości Sucé-sur-Erdre, z pięknym widokiem na rzekę. Po drodze delektowałam się widokami jesiennych drzew, patrzyłam jak słońce zniża się nad polami… Ach, uwielbiam ten czas przed zachodem słońca, światło jest wtedy takie specyficzne, wydobywa z przyrody te magiczne, najpiękniejsze kolory. <3 




Muszę tu koniecznie wrócić, bo choć pięknie było się tu znaleźć w czasie golden hour, to jednak jestem dość daleko od domu. Wracam nienasycona. Zatrzymuję się tylko na krótką przerwę, kiedy widzę jesienne jabłka przy trasie. Smakują jak renety, mają nieco twardą chropowatą skórkę i są przepysznie kwaskowate. Na jednym swoją ucztę mają 3 trzmiele. Uważnie przeglądam inne owoce, leżące na ziemi, zjadam kilka na miejscu i pakuję jeszcze po kilka do obu kieszeni kurtki. Teraz już pędzę bez zatrzymywania do Nantes. Mam światła, ale nie przepadam za jazdą po zmroku. Nie znam jeszcze dobrze okolicznych szlaków. 




Rok temu, kiedy mieszkałam w Paryżu, dowiedziałam się, że w dzień Wszystkich Świętych (francuskie Toussaint) warto odwiedzić cmentarz Père Lachaise i zobaczyć groby przystrojone kwiatami. Cmentarz Père Lachaise to największy cmentarz w Paryżu, a także jeden ze starszych, na którym spoczywają m. in. Fryderyk Chopin, Honoré de Balzac, Marcel Proust, Oscar Wilde, Jim Morrison, Sarah Bernhardt, Édith Piaf, Théodore Géricault czy Modigliani (to nazwiska z moich podróżniczych notatek). Od razu spodobała mi się ta sugestia i bardzo chciałam zobaczyć, jak Wszystkich Świętych obchodzą Francuzi. Nie dane mi jednak było, bo od listopada zaostrzono zasady przemieszczania się z powodu drugiej fali pandemii koronawirusa we Francji i cmentarze zamknięto. (Jeśli nie mylę teraz okresów, to cmentarz znalazł się nawet poza moim “zasięgiem” kilometrów, na jakie mogłam się oddalać od domu w tamtym czasie). 



Rok później, jestem nadal we Francji i choć daleko od słynnego Père Lachaise, to wybrałam się na spacer na cmentarz w Nantes. Już wcześniej znalazłam trzy w mieście i gdyby nie deszczowa pogoda, zobaczyłam je wszystkie. Jestem jednak lekko przeziębiona (po szalonym tygodniu seminarium i dziesięciu godzinach podróży powrotnej z przygodami), dlatego zobaczyłam tylko jeden, do którego miałam najbliżej. Nie jest to paryski Père Lachaise, nie czuć tu ducha artystów, ani dusz z początku XIX w. Trochę jestem zawiedziona zwyczajnością tych grobów, wyglądają jak polskie. Cieszą mnie jednak kule kwiatów, żywych kwiatów, bez celofanu, folii i plastiku. Nie ma też zniczy. Jest czysto i jest kwiatowo. I wśród tych kwiatów, w spokoju przechadzam się i myślę o tych, których już nie ma na tym świecie. R.I.P. 



Komentarze